Odważny Scrum Master

Pośród wielu cnót, Scrum Master ma mieć odwagę. Skoro od pewnego czasu, w akapicie o wartościach głosi tak sam Scrum Guide i skoro Gunther Verheyen – jedna z najznamienitszych postaci kojarzonych ze Scrumem – głosi o tym już od kilku lat na swoim blogu, to tak musi być i basta!

Co to jest odwaga Scrum Mastera?

No właśnie. Jak to jest z tą odwagą? W jakich zachowaniach Scrum Mastera ona się przejawia? Czy da się jej nauczyć? A może gdzieś ktoś certyfikuje z tej wartości Scrumowej? Może dzięki temu certyfikatowi można zwiększyć swoje szanse na rynku pracy i opisywać swoje stanowisko mianem COSMO – Certyfikowany Odważny Scrum Master, O! Nie znam uniwersalnych odpowiedzi na powyższe pytania. Poniższe przykłady są przykładami Scrum Mastera PiMy, moimi przykładami. Dla mnie są ważne i doniosłe. Dla Ciebie bedą inne.

Odwaga = Strach

Odwadze niezmiennie towarzyszy strach. Mi również często towarzyszy. To co mi jednak dodaje odwagi kiedy się boję to fakt, że decyzje, które podejmuję, podejmuję w zgodzie z wewnętrznym kompasem, w zgodzie z moimi wartościami. Poniższe przykłady ułożyłem mniej więcej w kolejności od największego do najmniejszego strachu jaki czułem robiąc daną rzecz, bądź jaki wydaje mi się, że czułem. Uznałem, że wulgaryzmy zacytuję w niezmienionej postaci, aby pokazać z jak silnie manifestowanymi emocjami Scrum Master może mieć kontakt w swojej codziennej pracy. W wyniku podejmowania trudnych i wymagających ode mnie odwagi decyzji nic złego się nie stało. Ani mi ani mojemu otoczeniu. Jeśli po przeczytaniu poczujesz się lepiej niż przed, bądź jeśli któryś z przykładów zainspiruje Cię do działania, osiągnę swój ukryty cel :p

Ujebię Ci łeb!

Po nieudanym sprincie Chief PO przyszedł na przegląd prac. W obecności całego zespołu (Produkt Ołnera i Deweloperów) na początku review w ciszy pokazał film, w którym zbir strzela w lesie w tył głowy gościowi, który właśnie wykopał sobie grób. Po odtworzeniu filmu z uśmiechem na twarzy zadeklarował, że “to ja tutaj trzymam pistolet”. W pierwszej chwili przeżyłem szok. Po chwili jednak ze ściśniętym gardłem zapytałem, czy to jakaś forma zastraszenia zespołu. Otrzymałem odpowiedź, że “nikt tu nie stosuje mobbingu” oraz, że „nade mną też ktoś trzyma pistolet”. Wyszedł. Kolejnego dnia w firmie odbywała sie tak zwana wigilia pracownicza. Stałem w grupie kilku PO. Chief PO podszedł do nas i bez żadnego słowa wstępu, przy świadkach, zafundował mi wyjątkowej urody serię wulgarnych inwektyw. O tym, że „nie jestem ponad zespołem”, że „kiedy On prowadził biznes, to ja z koleżkami piłem winka w bramie”, że „należę do Niego, a nie do rodziny”, że „znajdzie sposób i ujebie mi łeb”. Nazajutrz poinformowałem przełożonego o zajściu. Poprosił mnie o milczenie w sprawie. Nie starczyło mi wtedy odwagi, aby iść wyżej. Dopiero po blisko 2 latach udało się gościa dyscyplinarnie wywalić z firmy po serii wywiadów z pracownikami. Opisałem swoją wersję zdarzeń jednemu z dyrektorów IT. Na szczęście nie musiałem zeznawać w sądzie, ale pisząc to dzisiaj czuję emocje prawie jak wtedy. Mogłem przecież się wtedy nie odezwać, mogłem nie iść do przełożonego, mogłem również w rozmowie z dyrektorem powiedzieć, że nie pamiętam. Tyle, że chciałem. Działałem w zgodzie ze swoimi wartościami. Odwaga?

W kanbanie nie ma pierdolonych Scrum Masterów

Miałem kiedyś managera, którego dzisiaj cenię za wiedzę, wszechstronność i doświadczenie, choć wtedy nie zgadzałem się z Jego metodami pracy z ludźmi. Jako początkującemu Scrum Masterowi świat wydawał mi się wówczas zero-jedynkowy, toteż podczas cyklicznych spotkań ochoczo i gorączkowo wchodziłem z moim przełożonym w filozoficzne dyspóty o sposobach pracy z ludźmi. Dzisiaj rozegrałbym sytuację zdecydowanie bardziej dyplomatycznie, ale wówczas szedłem po bandzie. Po jednej z licznych przepychanek słownych, manager nie wytrzymał i wraz z innym Scrum Masterem dostaliśmy na twarz: „W kanbanie nie ma pierdolonych Scrum Masterów. Wypierdalać!”. Kilka dni później dostaliśmy ultimatum. Albo wracamy do pracy jako deweloperzy albo idziemy sobie gdzie indziej zbawiać świat scrumem. Kolega wrócił. Ja poszedłem dalej za głosem serca. Kilka lat później na konferencji dziękowałem owemu managerowi, za to, że wywalił mnie wtedy z pracy. Dzięki Niemu zrozumiałem, że chcę być Scrum Masterem. Odwaga?

Martwy SM to bezużyteczny SM, czyżby?

Któregoś dnia szef IT ściągnął ludzi z urlopów, zebrał zespół Scrum Masterów, w którym pracowałem i obwieścił nam, że następuje redukcja etatów. Siedzieliśmy tak sobie w salce i po kolei byliśmy wzywani na rozmowę. Część osób wracała spokojna, część ze łzami w oczach. Reakcje były tak różne jak różni ludzie. Trafiłem do nielicznej grupy uprzywilejowanych, którzy zachowali pracę. Pozostali z uprzywilejowanych podpisali przedstawione Im dokumenty i zachowali prawo odbijania codziennie karty. Moment jednak, w którym przedstawiono mi dokumenty do podpisania, był jednym z trudniejszych w mojej karierze. Rozumiałem decyzję oraz zmianę kierunku rozwoju w firmie jednak fundamentalnie nie zgadzałem się ze faktem zwalniania koleżanek i kolegów. Jednocześnie myślałem o synach, żonie i co dalej z zapewnianiem tzw. bytu. Musiałem wybrać: dalsza bezpieczna pensja czy moje wartości? Wybrałem wartości i nie podpisałem dokumentów. W zamian zyskałem kilka miesięcy fantastycznego slack time, który poświęciłem między innymi na opiekę nad synami. Dzięki temu wydarzeniu wkrótce wybrałem jeszcze ciekawszą pracę i byłem bardziej użytecznym SMem. Odwaga?

Pewna kasa czy niepewna nauka?

Przykład może trochę bardziej ogólny niż praca Scrum Mastera, ale dzięki niemu pewnie zostałem SMem. Wiele lat temu szukałem pracy we Wrocławiu, do którego przeniosła się moja przyszła żona. Wynajmowaliśmy wtedy zimny pokój na peryferiach Wrocławia z zagrzybioną łazienką i wątpliwym towarzystwem. Pamiętam, że otrzymałem wówczas jednocześnie dwie oferty pracy. Jedna z nich była bardzo lukratywna i oferowała pracę w firmie o tak zwanej ugruntowanej pozycji na rynku. Druga oferta, znacznie mniej płatna, niepewna, jednak potencjalnie oferująca niesamowite możliwości nauki, spłynęła do mnie z portalu społecznościowego, w którym wówczas pracowało 5 czy 6 osób. Wybrałem naukę zamiast bezpieczeństwa jakie dawała wysoka pensja i tym samym na blisko 4 lata trafiłem do Naszej Klasy, w której przeżyłem jedną z większych przygód życia. Od niemal początków istnienia portalu zajmowałem się tym, czym akurat trzeba było się zająć: webdewelopmentem, administrowaniem baz, architekturą portalu, product ołnerowaniem, itp. Wreszcie trafiłem na pierwsze szkolenie ze scruma i połknąłem bakcyla. Poznałem też niesamowitych ludzi, a w międzyczasie moja pensja mocno przebiła ofertę drugiej firmy. Czy istniało ryzyko, że się nie uda? Sure. Czy było warto? Bardzo. Odwaga?

Value for money, a może jednak money for value?

Inna historia. Pracowałem jako Scrum Master w zespole, który oferował swoje usługi klientowi zza granicy w modelu rozliczeń opartym o Time&Material. Klient podobnie jak inni płacił za poślado-godziny wypracowane na Jego rzecz. Jako, że zarówno klient jak i członkowie zespołu bardzo dużo uwagi przywiązywali do ciągłego rozwoju i wyciągania wniosków, zaczęliśmy dostarczać usługi o coraz wyższym poziomie zaawansowania. Od ogarniania kodu, architektury, wdrożeń, testowania, poprzez wsparcie UX, budowę prototypów, analizy konkurencyjnych serwisów, warsztaty strategiczne z klientem, zajmowanie się analityką, heatmapami, wdrażanie oparte na feedbacku z rynku, aż do przejmowania odpowiedzialności za produkt i pełnego skupienia na celach biznesowych klienta. Ciągły rozwój teamu (w tym mój) był swego rodzaju biletem w jedną stronę. Albo klient dostarczał teamowi nowych trudniejszych wyzwań, które były realizowane w tym samym czasie albo poprzez zwiększoną skuteczność, zespół był w stanie realizować te same zadania w krótszym czasie. Z racji tempa nauki zespołu i mojego, usługi SMa zaczęły również z czasem zajmować mi coraz mniej czasu. Zdałem sobie sprawę, że spokojnie byłem w stanie pracować na pół etatu. Jednocześnie model firmy nie dawał możliwości pracy w niepełnym wymiarze godzin za niższą pensję, a inni klienci nie byli gotowi, aby płacić za rolę SMa. Dodatkowo mój bezpośredni wpływ na zespół biznesowy klienta był ograniczony ze względu na fakt, iż nie miałem możliwości pracy za granicą. Chciałem, aby klient płacił za moją realną pracę „money for value”, a nie dupogodziny przesiedziane w biurze. Innymi słowy, miałem do wyboru. Siedzieć połowę czasu, nic nie robić, kasować klienta za to i pobierać pensję albo zadziałać w zgodzie z wewnętrznym kompasem i w przyjacielskiej atmosferze rozstać się z firmą, a co za tym idzie z klientem. Wybrałem to drugie. W ten sposób zyskałem więcej czasu dla rodziny i dla siebie. W ten sposób powstał również mój blog i właśnie powstaje ten artykuł. Odwaga?

Szlifowanie inicjatyw

Nowy szef IT podjął decyzję o połączeniu działów IT i BIZ w jeden. Zlikwidował stanowiska managerskie i ogłosił, że odtąd każdy w firmie może zgłosić swoją inicjatywę projektową. Jeśli inicjatywa zostanie pozytywnie zaopiniowana przez zarząd firmy, stajesz się właścicielem inicjatywy, dobierasz zespół, którego stajesz się szefem i jedziesz z koksem z projektem. Od tego momentu, potencjalnie każdy mógł być mini CEO, szefem, jeśli tylko miał potencjalnie dobry pomysł i ludzi, którzy za Nią, za Nim pójdą. Decyzja spowodowała wielkie poruszenie w firmie, wiele ekscytacji, ale też wiele naturalnytch obaw. Wobec pytań co dalej ze mną, co jeśli nie znajdę miejsca w nowej „strukturze”, co z moim obecnym produktem, usługą, itp. poczucie bezpieczeństwa wielu ludzi, co zrozumiałe, spadło drastycznie. Moje jako SMa również. W zaistniałej sytuacji jako SM zrobiłem kilka rzeczy:

  • Po pierwsze pokazałem, że się da i jako pierwsza osoba w firmie zgłosiłem publicznie projekt VISUELLA, który choć nie został przychylnie przyjęty przez zarząd wart był dla mnie każdych pieniędzy, choćby przez strach przed i stres jakich doświadczyłem podczas prezentacji go przed najważniejszymi ludźmi w firmie,
  • Po drugie zorganizowałem ogólnofirmowe cykliczne warsztaty „szlifowania inicjatyw”, które polegały na prezentowaniu przez pomysłodawców i zbieraniu feedabcku na temat swoich inicjatyw zanim zobaczy je zarząd,
  • Po trzecie zająłem się zbieraniem wszystkich informacji o toczących się inicjatywach w jednym miejscu i informowaniem ludzi z firmy o procesie transformacji,
  • Po czwarte wreszcie podjąłem się nieudanej próby zwizualizowania całego procesu zgłaszania inicjatyw, która nie wyszła z poniższej fazy prototypu oraz kilku stron na wiki. Nieudanej, ponieważ nie znalazłem zainteresowanych nią odbiorców. Odwaga?

Odwaga, zuchwałość czy brawura?

Nie wiem, gdzie leżą granice pomiędzy odwagą, zuchwałością, brawurą, a nawet głupotą. Być może kiedyś skończę jak gość ze zdjęcia z tego artykułu. Zamęczą mnie na śmierć za herezje albo inne takie. Wielokrotnie jednak w swojej pracy robiłem rzeczy dla mnie niewygodne bądź wizualizowałem niewygodne rzeczy dla innych. Choćby makatkę przy zarządzie czy dziesiątki innych wizualizacji, które opisałem w artukule Real-life Agility Metrics And Visualizations That Will Lead You Towards Evidence-Based Decision-Making.

Robiłem też rzeczy zuchwałe. Po tym jak management ogłaszał transformacje, wsyłałem zaczepne maile do kilkuset osób w firmie z treściami typu „Co zrobisz już dzisiaj skoro nikt za Ciebie nie odpowie na pytania takie jak: Kto za miesiąc będzie Twoim szefem? W jakim zespole będziesz za miesiąc pracował(a)? Nad jakim produktem będziesz za miesiąc pracował(a)?”. Próbowałem wdrażać w korpo sposoby pracy oparte o hipotezy. Jako Scrum Master walnie się kiedyś przyczyniłem do rozbicia zespołu, w którym pracowałem. Po owym rozbiciu większość jego członków złożyło wypowiedzenia, a ja dzwigałem brzemię zabójcy zespołu :p. Być może niektóre z tych rzeczy były brawurowe czy wręcz głupie. Choćby dzisiaj. Zamiast na tak zwanym bezrobociu aktywnie szukać pracy, po 5 godzinach i 40 minutach od rozpoczęcia, kończę pisać ten artykuł.

Choć wszystkie wyżej wymienione sytuacje strachem były podszyte i wymagały ode mnie odwagi, z perspektywy czasu okazywało się jednak, że strach miał wielkie oczy, a wymienione rzeczy warto było zrobić. Po ich zrobieniu często moje życie zmieniało zupełnie bieg. Na lepszy, bardziej wartościowy. Ufam, że ten artykuł też je tak zmieni 🙂

Please follow and like us:
Twitter
Visit Us
Follow Me
LinkedIn
Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *